Tak się teraz porobiło, że rower stał się nie tylko narzędziem do uprawiania sportu czy rekreacji, ale jest też środkiem transportu. Przez ostatnie kilka lat pracowałam w różnych miejscach w Łodzi. Największa odległość z domu do pracy to było około 12 km. Nie zawsze dojeżdżałam do pracy rowerem. Na początku był samochód – mój pierwszy zresztą i przez to niezapomniany. Nie jeździło się aż tak źle, zwłaszcza, że starałam się poruszać poza głównymi godzinami szczytu. Z czasem jednak, coś mi się przestawiło i teraz staram się używać roweru przez cały rok.
Przy okazji wizyty w porannym programie „Pytanie na śniadanie”, postanowiłam nieco odświeżyć ten wpis. Fragment z moim udziałem możecie obejrzeć tutaj.
Chciałam się podzielić moimi spostrzeżeniami oraz doświadczeniami z dojazdów rowerem do miejsca pracy. Pracuję w biurze projektowym. Generalnie nikogo nie obchodzi w co jestem ubrana – nie spotykam się z klientami, do nas też mało kto z zewnątrz przychodzi. Najczęściej to chyba listonosz ;] Są zawody, które wymagają oficjalnego i eleganckiego stroju. I szczerze, nie myślę po holendersku, nie wyobrażam sobie tłumów panów w garniturach i pań w garsonkach śmigających na dwóch kółkach. Sama bym się czuła w takim stroju niekomfortowo na rowerze. Co nie znaczy, że nie spotykam na swojej drodze eleganckich babek. Owszem pojawiają się, ale tylko przy ładnej pogodzie. Co jak najbardziej rozumiem.
Czy to się opłaca?
To dość częste pytanie zadawane przy tej okazji. Co prawda nie wydaje się tyle na paliwo czy komunikację, ale mogę śmiało powiedzieć, że pod względem finansowym nie do końca się to opłaca. Tak jest przynajmniej w moim przypadku ;] W Łodzi bilet sieciowy, normalny na wszystkie linie kosztuje 80 zł na 30 dni. Jak podliczę ile wrzuciłam ostatnio w rower, to w skali roku chyba będzie więcej. Oczywiście niektórych rzeczy nie musiałam kupować, ale z drugiej strony jak się czegoś używa, to chce się żeby się podobało i fajnie działało. No dobra, nie wszyscy tak mają.
Ciekawostką są firmy, które płacą pracownikom za to, że przyjeżdżają do pracy rowerami. Są to kwoty rzędu 25 – 50 groszy za kilometr. Dużo, niedużo, ale może to już zmotywować do wyciągnięcia roweru z piwnicy. Zdarzają się też dopłaty do zakupu nowego roweru. Miło.
Jak się ubrać?
Ja z grubsza olewam warunki pogodowe, bo jeżdżę w zupełnie innych ubraniach – dopiero w pracy się przebieram w coś bardziej sensownego. W plecaku wożę drugie spodnie, koszulkę i w razie potrzeby bluzę. Może to i trochę upierdliwe, ale przynajmniej nie przejmuję się, że ktoś mnie ochlapie błotem, że zmoknę itd. Druga sprawa to taka, że wolę w pracy założyć świeżą koszulkę. Jak ktoś jedzie bardzo spokojnie, nie poci się, może nie potrzebuje tego aż tak bardzo. W biurze mam też drugie buty, w razie ataku ulewy. Ogólnie przy dojazdach rowerem, polecam mieć awaryjne ubrania w pracy. Niefajnie się siedzi 8 godzin w mokrych spodniach, a co gorsza gatkach.
Największą barierą przy dojazdach może być deszcz. Raz, że pada z góry, to jeszcze woda bryzgająca spod kół, nie pomaga. Przy lekkim deszczu można jeździć w zwykłych „cywilnych” ubraniach. Przy grubszych ulewach uratować może tylko porządna odzież z Gore-Texem lub podobną, wodoodporną membraną. Pewnym kompromisem i tanim rozwiązaniem są foliowe pelerynki, lub te w trochę lepszym wydaniu. Ceny takiego wynalazku wahają się od 10 do 200 złotych. Przydadzą się też błotniki.
Oczywiście nie ma obowiązku codziennego poruszania się rowerem. Warto spróbować tej formy komunikacji chociaż w ładne, suche dni.
Jeżeli już o ubraniach mowa. Nie zapominajmy, że w pracy najczęściej dzielimy przestrzeń z innymi ludźmi i nie można tej przestrzeni ograniczyć lub psuć. Nie rozwiesza się mokrych ciuchów, gdzie popadnie. Fajnie byłoby znaleźć takie miejsce, żeby nikomu nasza garderoba nie przeszkadzała. I prośba głównie do panów: suszenie przepoconej koszulki we wspólnym pokoju to nie jest najlepszy pomysł.
Toaleta
W większości miejsc pracy nie ma możliwości wzięcia prysznica po przyjeździe – no chyba, że się pracuje w korporacji. Mając to na uwadze, warto jechać trochę spokojniej, a nie zasuwać na maksymalnych prędkościach. Nadmiar energii można wykorzystać w drodze powrotnej. U mnie prysznica nie ma, ale toaleta z umywalką w tych czasach to chyba jest wszędzie. Biorę ze sobą mały ręczniczek i ogarniam się w toalecie. Da się. A teraz prośba do pań: tona waniliowego dezodorantu na nieświeżą skórę śmierdzi bardziej niż sam pot.
Coraz bardziej popularne robią się rowery z silnikami elektrycznymi. Wspomagają one nasza pracę włożoną w pedałowanie. Wrażenie jest takie jakby jechało z lekkiej górki i to z wiatrem. Tu nie ma opcji, żeby się zmęczyć i spocić przy dojazdach. Super sprawa dla tej bardziej eleganckiej części społeczeństwa;] Barierą może być cena. Za pożądny rower elektryczny trzeba zapłacić powyżej 4-5 tysięcy złotych.
Gdzie zostawić rower?
W biurach gdzie pracowałam, zazwyczaj znajdowało się jakieś nieużywane pomieszczenie, gdzie rower mógł sobie spokojnie stać cały dzień. Teraz rower zostawiam w pomieszczeniu gospodarczym z piecem. Nikomu tam nie przeszkadza, a i nikt obcy tam nie wejdzie. Warto wcześniej rozejrzeć się za takim miejscem, albo zapytać szefa, czy jakieś nie przychodzi mu/jej do głowy.
W jednym przypadku, przez jakiś czas musiałam zostawiać rower na zewnątrz. O tyle dobrze, że na widoku. Tutaj, na gorszą pogodę rozwiązaniem jest pokrowiec. Najtańsze, i całkiem niezłe, wersje można dostać za około 20 zł. Ja niestety, po spotkaniu z podwórkowym kocurem, musiałam swój pokrowiec wyrzucić.
Wiele większych firm, organizuje zewnętrze parkingi rowerowe dla swoich pracowników. Czy to w postaci „wyrwikółek” czy fajniejszych wiat – ogólnie tylko chwalić takie inicjatywy. Sama kiedyś robiłam projekt takiej wiatki pod jednym zakładem w Aleksandrowie Łódzkim. Mimo, że taki teren zazwyczaj jest ogrodzony i jakoś tam strzeżony, warto pomyśleć o jakim dobrym zabezpieczeniu. Jeżeli można zostawić je na miejscu, może to być nawet dobry łańcuch z kłódką, a jak nie, to polecałabym chociaż średniej klasy zapięcie typu U-lock.
Rower publiczny (miejski)
W wielu dużych miastach, między innymi w Łodzi, dostępny jest przez większość roku rower publiczny. Co roku rozbudowywana jest sieć parkingów z takimi rowerami. Co więcej, pierwsze minuty jazdy (w Łodzi – 20 minut) są zupełnie za darmo, a to czasami wystarczy żeby dojechać do celu. Takiego roweru nie trzeba serwisować, ani przejmować się jego przechowywaniem. (Co nie znaczy, że można go nie szanować). A jak zacznie padać, można taki odstawić do stacji i skorzystać z komunikacji miejskiej.
Podsumowując, trzy główne sprawy przy dojeżdżaniu rowerem do pracy: odpowiednie ubranie, szanowanie innych i zabezpieczenie roweru. Chociaż jest jeszcze jedna, najważniejsza sprawa – chęć! Polecam każdemu, kto może, chociaż spróbować przejechać się w ładną pogodę do pracy. Od razu jakoś tak przyjemniej się robi, a przy okazji można się obudzić ;]
Skomentuj sjngijs Anuluj pisanie odpowiedzi